22 maj 2016

" Escalera al cielo " Rozdział I




Biegłam chodnikiem w stronę ulubionego sklepu z pieczywem, który właśnie za chwilę miał zostać otwarty. Madryt uwielbiał to miejsce. Budynek za czasów wojny, a raczej pozostałość po kamienicy. Zajmowała kiedyś cały ten odcinek drogi. Niestety każda bomba ma swoją złą stronę, ale ta oszczędziła ten niewielki skrawek. Wielkość sklepiku osiedlowego, więc to nie jeden z rodzajów galerii handlowych z centrum. Mimo to w tym miejscu musiało być coś niesamowitego, co przyciągało tylu klientów. No i mnie. Starość tego otoczenia bardzo przytłaczała i powodowała niesmak, ale od jakiegoś roku sytuacja się zmieniła. Masywny i ciężko wyglądający kamień ozdobił śnieżnobiały szyld z ciemnoszarym napisem. Piękny charakter pisma, dużo zdobień a każdy brzuszek w literkach zapełniony warstwami jak w najlepszym placku babci. Może te skojarzenie powodowało tą całą sławę? Nie wiem. 
Moje włosy rozwiewał wiatr na wszystkie możliwe strony. Wybiegając, były związane w mocno ulizany kok, dopięty wsuwkami i spryskany lakierem. Nic z tego nie zostało oprócz moich włosów. Gumka wplątała się między kosmyki, powodując nieładnie wyglądający kołtun, a połowa spinek leżała na chodniku ciesząc się wolnością. Jedynie kilka z nich z trudem trzymały się na samych końcach lub tkwiły w pułapce tak jak czarna gumka. Dlaczego nikt nie dał mi zdolności fryzjerki? 
Nogi biegły w jednym tempie, jedna za drugą. Uważały jedynie na lekkie załamania w podłożu lub po prostu na siebie. Stopy ślizgały się lekko w butach. Tak, wiem, jestem egoistką bo kupiłam sobie moje wymarzone buty choć były o 2 rozmiary za duże. Wiem, ale nic na to nie poradzę. Z resztą wata przy pięcie spełniła swoje zadanie i są naprawdę wygodne. Czarne botki z sznureczkiem o odcień jaśniejszym, na grubszym obcasie mierzącym 9 cm. Każda Hiszpanka pewnie takie miała kilka razy w życiu, ale jest na świecie Amerykanka, która takie buty nosi od miesiąca. 
Biała spódnica w mocno kwiatowy wzór okalała mój pas. Reszta nawet nie dotykała nóg przez swój krój. Rozkloszowana. Najmodniejsza w tym sezonie. Nieważne, że kupiona w najtańszym sklepie w Madrycie i zapewne też na świecie. Ważne, że moja i że mi się podoba. Strój dopełniła również biała bluzka, ale w odcieniu troszkę bardziej śnieżnym niż dół. Włożona pod spód, dopasowana do ciała i z nadrukiem czarnego kotka. Niedobrane może modnie ale tylko moje. 
Lub musi być moje.
Przytrzymałam się rurki, na której umieszczony był znak ograniczenia prędkości i wzięłam  kilka oddechów. Ta sama rutyna codziennie a mimo wszystko jest nadal tak samo ciekawy jak wczoraj czy jutro. W środę za tydzień będzie podobał mi się równie mocno. Obróciłam się i spojrzałam na wystawę sklepu z sukniami ślubnymi. Podeszłam bliżej szyby lekko niepewnie. Mój wzrok teraz tkwił w kobiecie. Brunetka z włosami aż do pasa. Niebieskie oczy, a usta pomalowane na mocną czerwień. Była taka śliczna, a biel sukni jeszcze bardziej to uwydatniała. Nie podobał mi się jedynie krój. Typowa "syrenka", która ograniczała nawet przepływ krwi w jej ciele. Westchnęłam zirytowana i odłożyłam teczkę na wnękę, która służyła za parapet. To właśnie  takimi szczegółami najlepiej wspomina się dzieciństwo. Czysta rączka w jednej chwili wycierała z niej kurz, w drugiej trzymając śmietankowego loda z polewą i darmową posypką czekoladową. Coś niesamowitego. Pokręciłam głową zdenerwowana na samą siebie i jednym ruchem pociągnęłam za gumkę. Na mojej twarzy pojawił się grymas, a usta ścisnęły się z bólu. Zrobiłam to samo z resztą dodatków, a niepotrzebne wyrzuciłam do kosza bo i tak były pełne guzów. Zgarnęłam włosy ręką i zaplątałam je szybko w warkocz. Związałam uważnie, by nie zrobić sobie tym krzywdy jak potrafię po czym ułożyłam go na bok. Poprawiłam przedziałek, odgarniając grzywkę na obie strony i ponownie biorąc czerwoną teczkę z motywem kolorowych motyli. Spojrzałam jeszcze raz w stronę kobiety w sukni i zaśmiałam się pod nosem widząc, jak sprzedawczynie pomagają jej założyć równie niedobrane buty. 
Tym razem już nie biegłam, a szłam spokojnie by oddychać równomiernie i nie wejść do sklepu cała spocona. To ostatnie czego bym chciała. Odetchnęłam z ulgą widząc, jak starsza kobieta przekręca klucze w drzwiach. Miała już na sobie specjalny fartuszek, dokładnie zapięty. Jedynie co mogłam oprócz tego zobaczyć to czarne spodnie dresowe z paskami na łydkach i zapewne na udach oraz zwykłe szare tenisówki. Żadna rewia mody. Słysząc dźwięk dzwoneczka, gdy pani weszła do środka, uśmiechnęłam się. To dzięki niemu mój każdy dzień dał się kochać i lubić. 
" Escalera al cielo" właśnie powrócił do życia. Przywitaj go Madryt.
- Dzień dobry. - powiedziałam z uśmiechem, zamykając za sobą lekko skrzypiące, drewniane drzwi. 
Mimo specjalnego ulepszenia, które miało zamykać je samo, trzeba było zrobić to samemu. Jednak nie każda technologia okazała się technologią. Nie wysokiej generacji.
- A dzień dobry Emily. Dzisiaj to samo maleńka? - pyta kobieta z tym samym ciepłym uśmiechem co zawsze.
 Juanita  García nie była z pewnością  rodowitą Hiszpanką ale podbiła tą część świata swoimi meksykańskimi rączkami, starszych ode mnie z pewnością o około 3 razy. Miała czarne jak węgiel włosy, a jedynie jej pojedyncze kosmyki były siwe. To dodawało jej urody, a ona sama była z nich dumna. Nie każda płeć żeńska może się pochwalić takimi zdolnościami kuchennymi, które podbiły serca całej ósemki jej dzieci. Jedno z nich to chłopak w moim wieku - Julio. Jest najmłodszy ze wszystkich, więc też jedyny w rodzinnym domu. Reszta rozsypana jest po świecie. 
Zawsze podobały mi się jej zielone oczy. Nigdy nie widziałam tak pięknego odcienia jak ten. Nie dziwię się, że niegdyś to on łamał serca tylu mężczyzn a jednocześnie przywiódł tego jedynego. 
Kiwnęłam głową z uśmiechem do kobiety i wyjęłam z kieszeni wyliczone jak zawsze monety. Patrzyłam jak jeszcze ciepła drożdżówka z czekoladą zniknęła w woreczku razem z dwoma małymi babeczkami z budynkiem. Położyłam pieniądze na ladzie i wzięłam od niej mój drobny zakup.
- Spotykasz się teraz z Julio? - zapytała Juanita, a ja ponownie kiwnęłam głową. - Przekaż mu, że dzwoniono do niego z uczelni. Jeśli chce wyjechać na te warsztaty to niech weźmie to na poważnie.
- Nie ma sprawy ciociu. Przekażę. -  odpowiedziałam rozbawiona, bo mogłam się domyślić tego i wyszłam ze sklepiku. 
Juanita nie była moją ciocią, ale kazała mi tak na siebie mówić gdy tylko dowiedziała się, że ja i jej syn się przyjaźnimy. Mi osobiście to bardzo pasowało, bo na ilość takiej części rodziny mogę narzekać niestety. Z resztą od początku czułam, że jest dla mnie jako właśnie taka ciocia. 
Po około 15 minutach weszłam już oficjalnie do parku, w którym obecnie było aż za dużo osób. Większość siedziała na trawnikach z rozłożonymi kocami oraz z dziećmi. Nie widziałam ani jednego zwierzaka ale zauważyłam, że tutaj nie są aż tak popularne. Bynajmniej w tej części Madrytu i w tym parku, a nie jest to wcale mocno odwiedzane miejsce. Jest przeciętne.  Stanęłam na środku dobrze udeptanej dróżki, pokrytej małymi kamyczkami i zaczęłam się rozglądać. Gdy usłyszałam dźwięk saksofonu, zamknęłam powieki z uśmiechem i małymi krokami szłam do tyłu. Po chwili poczułam jak twarda kora wbija się w moje plecy.  Uniosłam dłoń i jednym ruchem palców zaczesałam niesforne kosmyki włosów za ucho. Otworzyłam delikatnie usta.
- Y amo lo que amas... ¡ Yo te amo! Te amo por amor sin doble filo, te amo y si pudiera no amarte. Sé que te amaría aun lo mismo...  - zanuciłam na kilku wdechach, otwierając powieki.
Przygryzłam wargę z uśmiechem słysząc jak saksofon ucichł. Zaśmiałam się pod nosem i odchyliłam głowę, patrząc za drzewo.
- Dlaczego zawsze jak gram to nie masz odwagi zaśpiewać przede mną? - zaśmiał się Julio.
- Nie każdy głos może skraść serce. Ale każdy saksofon może skraść serce kobiety. - odparłam rozbawiona, podchodząc do niego i siadając obok na trawie.
Wyciągnęłam z woreczka zakupy ze sklepu jego mamy i ułożyłam wszystko na niej. Podzieliłam drożdżówkę na dwie części.
- Twoja mama prosiła żebym przekazała ci, że dzwonili do ciebie z uczelni. - powiedziałam, biorąc jedną babeczkę. - Wiesz dobrze, że nie możesz wiecznie uciekać od tej decyzji. Kochasz to robić, więc co w tym złego? 
- Mateo nie chce żebym się zgodził na tą propozycję. - westchnął, niechętnie kładąc instrument do czarnego pokrowca.
- Nie powiedziałeś jeszcze mamie, prawda? - zapytałam, kręcąc lekko głową bo znałam już odpowiedź.
- Chciałem wczoraj, ale w telewizji pojawił się jakiś głupi serial, a moja mama zaczęła dyskusję, w której byłbym od razu na straconej pozycji. - wyjaśnił, zlizując z drożdżówki jedynie czekoladę. - Wiesz co jest najgorsze? Ona go zna, sprzedaje mu te swoje drożdżówki, pyta o niego a przeze mnie go znienawidzi. Nie chcę tego wyroku.
- Ale nie możesz też uciekać. Musisz jej powiedzieć wreszcie całą prawdę, bo szczerze mówiąc to mnie też to już nudzi. Sama dojdzie do wniosku, że te całe warsztaty to ściema, a ty nie wyjeżdżasz tam bo dano ci staż w teatrze. Nie wierzę, że nie będzie chciała przyjechać do ciebie. - dodałam.
- Czy wszystkie Amerykanki są tak wkurzające? - westchnął.
- Ta z amerykańskim akcentem w hiszpańskim języku na pewno. - zaśmiałam się i zajęłam się jedzeniem.
Ugryzłam babeczkę, patrząc na park. Zmarszczyłam lekko brwi widząc grupkę mężczyzn w podobnym wieku do naszego. Każdy z nich z czarnym tatuażem na ręku, choć tylko jeden miał dodatek czerwieni, podobnej do krwi. 
- Nie warto oglądać. Zapewne poprawczak albo więzienie. Masz lepszych przyjaciół. - skomentował Julio, który również patrzył w tamtą stronę.
- Julio, nie każdy facet z tatuażem to przestępca. Może to jakieś zgrupowanie? - zapytałam.
- Emily, serio chcesz się bawić w amerykański serial o lalusiach z nożami i patyczkami wbitymi w dziwne obrazki? 
- Nie... po prostu gdzieś już widziałam ten tatuaż. - wyjaśniam, sama nie wiedząc czy mówiłam prawdę.
Ta grupka mężczyzn budziła we mnie mieszane uczucia. Nie chciałam się bawić w dobrego glinę, ani nawet w złego, ale wiedziałam, że ten tatuaż jest mi znany. Wyjęłam telefon i skierowałam go na jednego z nich. Przejechałam dwoma palcami po ekranie, by zrobić zbliżenie.
- Nieładnie tak fotografować obcych. - powiedział Julio, ale ja tylko syknęłam by się uciszył.
- Twój chłopak ma rację. Nieładnie. - usłyszałam za sobą męski, poważny głos.
- Ty nas zawsze wpakujesz w kłopoty. - mruknął Julio.
- Przepraszam. - szepnęłam i niepewnie obróciłam głowę.
Pisnęłam, bo teraz twarz mężczyzny znajdowała się idealnie przede mną. Dłoń pomiędzy nas na pewno by się nie zmieściła. Dlaczego ja zawsze muszę zrobić coś nie tak? Jęknęłam w duszy.

1 komentarz:

  1. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! *.* Wspaniale piszesz kochana ;*

    OdpowiedzUsuń