30 sty 2016

Rozdział VI





" Rodzimy się, by żyć. Żyjemy, by umierać. " Czy to prawda.? Czy śmierć to uczucie pożądane, potrzebne i nie takie straszne jak nam się wydaje. Boimy się naszego końca, który tak właściwie jest początkiem... lepszym początkiem. Śmierć to szczęście. W końcu możemy być wolni, nie przejmować się niczym i nie cierpieć. Już nic nas nie boli, ale nic nas też nie uszczęśliwia. Definicja słowa śmierć.? Według wielu słowników jest to "  stan charakteryzujący się ustaniem oznak życia, spowodowany nieodwracalnym zachwianiem równowagi funkcjonalnej i załamaniem wewnętrznej organizacji ustroju. " Skomplikowane, prawda.? Według tych mądrych książek i naukowców istnieje mnóstwo rodzajów śmierci np. powolna, nagła... A dla nas.? Naszą definicją jest po prostu słowo " strata ". Dziwne... Umysł umysłowi nie równy. Ale do jakiej grupy, dobrej czy złej, zaliczyć śmierć.? Na to pytanie każdy musi udzielić sobie sam odpowiedzi.

- Chłopaki, widzieliście Leon'a.? - podbiegłam do nich.
- Nie.... Myślałem, że jest z tobą. - powiedział Maxi.
- Nie, nie ma go ze mną. - odpowiedziałam przestraszona. 
- Cholera, musimy go znaleźć. Słyszałem strzał. - lekko zdenerwował się Diego.
- Ej, spokojnie. Ja idę tam, wy idźcie tamtędy, wy na górę, a Violetta idź go poszukaj na parterze. Znajdziemy go. - powiedział Peter.
- Dobrze. Jak go znajdziecie to dzwońcie od razu. - włączył się do rozmowy Tomas.
- Dobrze. - kiwnęłam głową i wyszłam jako pierwsza z sali.
Tak strasznie się bałam o niego, że nawet nie myślałam gdzie idę. Szłam po prostu przed siebie. Reszta gości rozmawiała jak gdyby nigdy nic. Nie słyszeli strzału.? A może myśleli, że to tylko punkt gali.? Chyba, że to tylko my tak panikujemy a Leon'owi po prostu rozładował się telefon. Ale przecież to trochę dziwne, że rozłączył się w tym samym momencie kiedy padł strzał. Do tego był jakiś taki zdenerwowany. Violetta, nie dramatyzuj tak tylko trochę się uspokój. Szłam dość energicznie, pytając każdą napotkaną osobę, czy nie widzieli Leon'a. Jednak bez skutki, nikt go nie widział nawet przez sekundę. Było mi już trochę niewygodnie w tych butach, ale nie będę narzekać. Chcę go jak najszybciej znaleźć. Byłam taka zamyślona, że nieumyślnie wpadłam w jakiegoś chłopaka.
- Violet... patrz pod nogi. - zaśmiał się Zayn.
- Patrzę. Pod nogami mam podłogę. - odwzajemniłam śmiech.
- Więc patrz przed siebie a nie włazisz na takich przystojniaków jak ja. - powiedział z uśmiechem.
- OOO, jakiś ty skromny. - zaśmiałam się. - Znalazłeś już Leon'a.?
- Ta, wiem. - powiedział ze śmiechem. - Nie, jeszcze nie. Ponoć jest na górze, Maxi poszedł po niego.
- To super. - odetchnęłam z ulgą. - Już się bałam, że mu się coś stało.
- Spokojnie, jest cały. Był tylko na piętrze, bo jest tam jakaś wystawa z obrazami. - odpowiedział. - Kilka minut i powinni być z Maxi'm na sali.
- To wracamy tam.? - zapytałam szczęśliwa.
- Tak, ale pod jednym warunkiem. - przedłużył.
- Jakim.? - spytałam.
- Zatańczysz ze mną. - powiedział z uśmiechem.
- Ten jeden taniec... w sumie oki. - odpowiedziałam.
- No to super. - zachichotał lekko. - Chodźmy.
Kiwnęłam głową i wróciliśmy na salę. Najpierw zgasiliśmy pragnienie sokiem pomarańczowym, a potem poszliśmy na parkiet. Zatańczyliśmy kilka tańców, z czego jeden wolny. Podobało mi się to, bo w końcu Zayn zachowywał się normalnie. 
- Pójdziemy coś zjeść.? Zgłodniałam. - powiedziałam.
- Tak, oczywiście. Mam ochotę na te takie ciastko z czekoladą, ponoć pyszne. - zaśmiał się.
- Nie śmiej się tak, tylko  chodź. - odwzajemniłam śmiech i poszłam z nim do stołu z jedzeniem.
Nałożyłam sobie sałatki z kurczakiem na talerz, a on wybrał wspomniany wcześniej deser. Nalaliśmy sobie jeszcze soku pomarańczowego do szklanek i usiedliśmy. Rozmawialiśmy dużo, dzięki temu poznałam jego dzieciństwo. Szkoda, że zawsze nie jest taki miły i fajny, bo tak strasznie dobrze mi się z nim teraz rozmawia. 
- Coś długo ich nie ma.... - przedłużyłam.
- Masz rację. - kiwnął głową. - Może pójdziemy ich poszukać.?
- Tak, to dobry pomysł. - wypiłam sok do końca i wstałam.
- Violetta, jest tu z wami Leon.? - podszedł do nas Maxi.
- Nie. Przecież miałeś iść po niego. - lekko się przestraszyłam.
- I poszedłem, ale jak dotarłem, to go tam nie było. Obszukałem cały hotel i nigdzie go nie ma. - powiedział szybko.
- Napisz do każdego, by dalej go szukali. - odpowiedziałam i wyszłam.
Zaczęłam chodzić po hotelu, szukając jakiegokolwiek śladu po nim ale nic. Byłam na każdym piętrze ponad 3-4 razy, ale zawsze to samo - brak Leon'a. Wjechałam windą na parter. Wzięłam oddech, by troszkę odpocząć, gdy usłyszałam kolejne dwa strzały. Serce znów podeszło mi do gardła i bez zastanowienia zaczęłam biec. Biegłam przed siebie, trzymając w rękach tył mojej sukienki. Już nie liczyło się to, czy się potknę, czy upadnę tylko to, czy jemu nic nie jest. Rozglądałam się wkoło ale nigdzie nie było śladu po jakiejkolwiek strzelaninie. Moje policzki były już pełne korytarzy łez, których nie mogłam opanować. Leon, proszę... nie zostawiaj mnie, błagam... Proszę... Byłam na parterze, a korytarza nie oświetlało nic oprócz światła latarni, które ledwo wpadało przez duże okno. Szłam przed siebie, ale moje serce się nie bało. Nie teraz, gdy nie wiem, czy miłość mojego życia żyje. Wciąż dzwoniłam do niego, lecz miał wyłączony telefon. Czekałam również na jakikolwiek znak od chłopaków, że wiedzą gdzie on jest, bo też poszli go szukać. W głowie miałam najczarniejszy scenariusz, który za wszelką cenę próbowałam wyrzucić z głowy i myśleć pozytywnie. Ale nie umiałam.
- Leon.! - krzyknęłam z płaczem w nadziei, że usłyszy i odpowie.
Niestety nie. Odpowiedzią była tylko cisza, którą nienawidziłam w tym momencie. Nie proszę o tak wiele, niech tylko da jakkolwiek znać, że żyje, że nic mu nie jest... Każda kolejna sekunda była dla mnie wiecznością, szłam u kresu wytrzymania. Przez te łzy nie miałam już siły, a każda sprawiała mi coraz większy ból i odbierała kolejną część energii. Nie mogłam się poddać, po prostu nie mogłam. Chciałam w końcu go znaleźć i przestać się martwić. Czy ja proszę o tak wiele.? Chociaż niech się pokaże cały i zdrowy.
- Leon, proszę.! Odezwij się.! - krzyknęłam jeszcze raz, tym razem ciszej.
Znowu cisza. Ani jednej żywej duszy w pobliżu, ani śladu mojego chłopaka. Kilka metrów przed sobą zobaczyłam ciemną postać. Zatrzymałam się odruchowo, z nutą nadziei, że to Leon. Serce zabiło mi szybciej, ale nie bałam się.
- Leon.? - szepnęłam cicho.
- Violetta, w końcu cię znalazłem. - powiedział Zayn i podbiegł do mnie.
- Znalazłeś go.? Proszę powiedz, że tak. - odpowiedziałam, podchodząc do niego.
- Niestety nie, ale Fede prosił bym cię miał na oku i cię chronił. - powiedział.
- Rozumiem. - westchnęłam. - A teraz chodź, ja go muszę znaleźć.
- Violu, proszę nie płacz. Przecież nie jest powiedziane, że mu się coś stało. - otarł moje łzy i nałożył na mnie swoją marynarkę. - Jesteś roztrzęsiona.
- Poradzę sobie. A teraz chodź. - powiedziałam szybko.
Wzięłam go za nadgarstek i zaczęłam iść. Ocierałam drugą dłonią łzy, bo zakrywały mi pole widzenia. Oczy mnie już piekły ale miałam to gdzieś. Szliśmy przed drugą część budynku. W oddali usłyszałam głosy, a w oknie niebiesko - czerwone, mrugające, policyjne światła. Przyśpieszyłam. Teraz szłam bardzo szybko, nie mogłam niestety pozwolić sobie na bieg, bo moje nogi są coraz słabsze tak jak ja. Drzwi były otwarte a ja zobaczyłam tyły karetki a obok policyjnego radiowozu, Wyszłam z budynku, ciągle trzymając Zayn'a za nadgarstek. Kilkoro policjantów, ratowników... Zbiorowisko ludzi i te żółte, policyjne taśmy.... Kałuża krwi... Zobaczyłam Leon'a leżącego na noszach na ziemi, z wielką czerwoną plamą na piersi, która poplamiła mu gdzieniegdzie garnitur. Jego twarz była zakryta częścią specjalnego pokrowca. Położyłam dłoń na ustach, zanosząc się płaczem jeszcze bardziej. Udało mi się dostrzec, że w zaciśniętej pięści trzymał swój naszyjnik z literką " V". Jeden z ratowników zasunął zamek pokrowca na nim. Teraz go już nie widziałam.
- Leon..... - płakałam. - Nie, to nie może być prawda. Powiedźcie, że to nie prawda, błagam.
Poczułam, jak ktoś mnie przytulał. To był mój brat, do którego od razu mocno się wtuliłam, płacząc. Zobaczyłam załamane twarze innych chłopaków z drużyny oraz Ludmiłę, która wtulała się do Diego ze łzami w oczach. Spojrzałam na niego. Diego również miał oczy pełne łez.
- Przykro mi, ale nie udało im się go uratować. Zginął na miejscu. - szepnął z trudem Fede, a ja zamknęłam oczy, płacząc jeszcze bardziej.
Zawalił mi się świat. Moje serce umarło razem z nim. W jednej sekundzie straciłam wszystko co miałam - jego. Nie potrafiłam się z tym pogodzić, po prostu nie dochodziła do mnie myśl, że on nie żyje.
- Chodź, jedziemy do domu. Nic tu po nas...- szepnął Fede.
- Nie. Ja nigdzie nie jadę. - zaczęłam się sprzeciwiać. - Ja zostaje z nim.
- Violetta, on nie żyje. Zrozum. - powiedział.
- Nie Fede. On zaraz się wybudzi, zobaczysz. - odpowiedziałam z płaczem.
- Nie Viola, on się już nigdy nie wybudzi. On umarł, nie ma go już z nami. - patrzył mi w oczy.
- Nie.... on się wybudzi. To tylko głupi sen. - pokręciłam głową.
- Viola, to nie jest sen. To rzeczywistość. - powiedział. - Diego, weź ją proszę na ręce. Nie da rady iść.
- Nie Diego, ja nigdzie nie idę. Ja tu zostaję, bo on się zaraz wybudzi. - zapewniłam, gdy Hernandez podszedł do mnie.
- Violu... Leon nie żyje. On się nie wybudzi już, ale na pewno jest przy tobie. - powiedział czułym tonem głosu.
Zamknęłam oczy, a on wziął mnie na ręce. Wtuliłam się w niego ciągle płacząc, ale nie miałam już siły na to, by się z nimi sprzeczać. Dostałam gęsiej skórki z zimna, a moje ciało lekko drżało. Z tego płaczu, aż delikatnie się zachodziłam. Resztę drogi do domu ani razu nie otworzyłam oczu, ani się nie odezwałam. Nie robiłam niczego poza płaczem. W moim sercu miałam wielką pustkę, czułam się samotna, a wszystko straciło swoje barwy. Nie potrafiłam nawet uśmiechnąć się sztucznie, gdy inni próbowali zachowywać się normalnie. W aucie Ludmiła pomogła mi się przebrać od razu w piżamę. Nie przeszkadzało mi, że inni widzieli mnie w samej bieliźnie, miałam to gdzieś, nie było to dla mnie ważne w tamtym momencie. Ciągle tuliłam się do Diego, bo teraz to jego potrzebowałam po prostu najbardziej. On był jego najlepszym przyjacielem, to on wie chociaż trochę, jak mi teraz jest cholernie ciężko. Gdy tylko auto zatrzymało się, wyrwałam się z jego objęć i pobiegłam do domu. W drzwiach stała Angie. Minęłam ją bez słowa i skierowałam się w stronę pokoju Leon'a. Wiem, że to nieładnie z mojej strony, że ją tak potraktowałam, ale nie umiałam nic z siebie wydusić. Zamknęłam się na kluczyk w jego pokoju. W powietrzu czuć było jego perfumy. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Ściągnęłam z wieszaka jego koszulę, nałożyłam ją na siebie i położyłam się do jego łóżka. Nakryłam się kołdrą i wtuliłam do poduszki płacząc. To było wciąż dla mnie bardzo bolesne. Byłam taka szczęśliwa, a w jednej sekundzie zawaliło mi się po prostu wszystko. Tylko tu czułam jego obecność. Jak to strasznie boli... Jego nie ma. Już mnie nigdy nie przytuli, nigdy już nie zobaczę jego uśmiechu, nie usłyszę od niego ani jednego słowa. Na tą myśl zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Nie mogłam liczyć na jego ramiona, na jego czułe " Będzie dobrze. ". On umarł, a razem z nim moje serce. Usiadłam i otworzyłam szufladę w jego szafce nocnej. Zobaczyłam album. Wyjęłam go i położyłam na swoich kolanach. Otworzyłam a na pierwszej stronie był napis " Leonetta. Dla Violetty, z okazji 1 rocznicy naszej miłości. " Leonetta... Leon... etta... Leon... Violetta. To było takie piękne, połączył nasze imiona. Przejechałam palcem po napisie, kręcąc lekko głową.  Przewróciłam na kolejną stronę. Wyjęłam nasze zdjęcie z folii, a album położyłam obok siebie. Pamiętam to zdjęcie.

Ma tyle, ile my byliśmy razem. Łzy opadały na to zdjęcie, a ja cały czas palcem jeździłam po wizerunku Leon'a.  Czułam mocne kucie w sercu, gdy patrzyłam na jego uśmiechniętą twarz. Dlaczego.? Dlaczego on.? Dlaczego... to słowo było teraz moim największym pytaniem. Ścisnęłam w ręku mój naszyjnik z literką " L ". Przed oczami znów stanął mi obraz jego pokrwawionego garnituru. Oddychałam bardzo cicho, więc zrównałam go z ciszą panującą w pokoju. Słyszałam rozmowy w salonie, lekkie śmiechy. Nie miałam im to za złe, próbowali spróbować żyć normalnie, dać mi przykład bym nie płakała aż tak bardzo. Ale to nie oni stracili miłość swojego życia, cały swój świat. Nagle rozległo się pukanie do drzwi,
- Violuś... otwórz. Przyniosłem ci herbatę i kilka kanapek. - usłyszałam czuły głos Diego.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam cicho. - I nie mam siły podejść do drzwi.
- Więc sam je otworzę. - odpowiedział.
Spojrzałam w stronę drzwi, które się otworzyły mimo tego, że zamknęłam je na klucz. Do pokoju wszedł Diego, który za mną za sobą cicho drzwi i usiadł obok mnie, kładąc mi talerz kanapek na kolana. Pokręciłam głową i odsunęłam talerz.
- Musisz coś zjeść, bo to cię wykończy. - pogłaskał mnie po plecach i dał kubek z herbatą.
- Najwyżej... ja nie chcę żyć bez niego. - szepnęłam i napiłam się małego łyka herbaty.
-To naturalne, że cię to bardzo boli ale z czasem pogodzisz się z myślą, że go tu nie ma. - powiedział. - Nigdy się z tym nie pogodzę. Nigdy. - pokręciłam głową.
- Leon, na pewno nie chciałby byś tak płakała... - powiedział.
- Skąd wiesz, jego tu nie ma. I już nigdy nie będzie. - ponownie się rozpłakałam.
- On jest cały czas przy tobie. Uwierz mi. I całe życie będzie ci towarzyszył w twoim sercu. - przytulił mnie, a ja wtuliłam się w niego mocno.
- Moje serce umarło razem z nim. - powiedziałam cicho.
- Nie możesz tak tu siedzieć i płakać.... - przedłużył.
- Będę to robić do mojej śmierci. I nigdzie się stąd nie wybieram. - szepnęłam i zamknęłam oczy
Diego wziął ode mnie talerz z kanapkami i kubek. Postawił je na szafce, a mnie położył i dokładnie przykrył kołdrą. Usiadł obok mnie i oparł się o ścianę przy łóżku.
- Spróbuj zasnąć. - szepnął.
Lekko kiwnęłam głową i wtuliłam się w poduszkę, trzymając w dłoniach nasze zdjęcie. Nie przespałam pół nocy, a Diego nie zmrużył oka choć na chwilę. Dopiero około 4:00 nad ranem udało mi się zasnąć, ale obudziłam się dość szybko. Śnił mi się ten widok... ten poplamiony krwią, biały garnitur... Co chwilę zasypiałam i budziłam się z krzykiem przez ten monotonny koszmar, który dołował mnie jeszcze bardziej z każdym kolejnym razem. Przez kolejne 3 dni nie ruszyłam się z łóżka na krok. W sumie to nie całkiem, bo chodziłam tylko do łazienki obok i szybko wracałam. Ani na moment nie przestałam płakać, dlatego moja twarz była troszkę spuchnięta. Nie przejęłam się moim wyglądem, nie był już ważny. Nic nie było, bo straciłam to, co było najważniejsze. Nie jadłam więcej, niż śniadanie, obiad i kolację, którą przynosił mi Diego, Ludmi lub Fede. Od czasu rozmowy z Diego nie odezwałam się już do nikogo. Zamknęłam się w sobie, nie potrafiłam być taka jak dawniej. Tkwiłabym dłużej w tym pokoju, ale nie ubłagalnie nadszedł dzień pogrzebu Leon'a.... Dzisiaj już pożegnam go na wieki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz