30 sty 2016

Rozdział XV



 " Życie jest pasem nieustających niespodzianek i przeszkód. Na pewnym etapie musimy stanąć, bo nie wyrobimy i zjedziemy w rów. Zmuszają nas to tego w znacznej mierze ludzie. Ale czy życie bez nich byłoby lepsze.? Nie... Czy świadczy to o tym, że nawet jak będzie najgorzej... to mamy im za to podziękować.? Czyli w takiej sytuacji powinnam pójść i podziękować Gery, że rozwaliła mi całe życie.? Gdybym mogła, to bym to zrobiła... A ja nie mogę nawet sama wyjść z sali. "

Rzuciłam długopisem w ścianę i schowałam twarz w dłonie. Minął miesiąc, a ja się czuję jak na zesłaniu na wieczne roboty w kamieniołomie. Jestem sama. Nie ma nikogo prócz tych dołujących kremowych ścian, jednego okna, łóżka, szafki i moich rzeczy. Wypełniłam już 3 96-kartkowe zeszyty rozmiaru A5 moimi nic nie wartymi bazgrołami. Dało mi to zamierzony efekt.? Nie, jest tylko gorzej. Chciałabym w tym momencie móc wszystko tu poprzewracać, ale kamera w kącie sali mi nie pomaga. Dlaczego jestem taka beznadziejna.?! Zamknęłam pamiętnik, który wylądował szybko obok długopisu. Usłyszałam jak ktoś wchodzi cicho do sali. Delikatnie tam spojrzałam. To tylko pielęgniarka. To jak zawsze tylko ona.
- Wszystko w porządku.? - zapytała z czułością w głosie.
- W najlepszym. - wymamrotałam, a ona niepewnie wyszła.
Byłam aż tak zdesperowana, że trzeba było mnie kontrolować jak tylko rzuciłam czymś w ścianę.? Nie było tu nic, co by się za moją pomocą rozbiło, złamało lub odrobinkę pękło. Moje serce to wszystko zastąpiło. Wyjęłam laptop spod poduszki. Otworzyłam klapę, a na ekranie pojawił się pulpit z kilkoma folderami. Były puste. Ten widok był odzwierciedleniem tego, co mi pozostało. Nic, zupełnie nic. Jak zahipnotyzowana kliknęłam w ikonkę przeglądarki, której okienko szybko się pojawiło. Wpisałam adres, po czym zalogowałam się na pocztę. Rutynowe zerknięcie na pierwszą wiadomość. Nic nowego, nie odebrał. Po co.? Przecież o mnie zapomniał. Żeni się. To o czymś świadczy. Przysięgnie tej dziewczynie wieczność, miłość na zawsze, choć wie, że okłamie sam siebie. Zrujnowała wszystko między nami, a teraz będzie i tak miała to czego tak naprawdę chciała. JEGO. Ciągle mojego Leon'a Verdas'a, który ma mnie tak samo daleko, jak jego narzeczona, która oskarżyła mnie o romans.  I co.? Dowiedział się prawdy, a mimo to, postanawia spędzić z nią resztę życia, nie ze mną. Obiecał... Poczułam, że zaciskam rękę wokół poduszki. Nie rzuciłam nią. Pozwoliłam tylko spływać każdej łzie. Violetta uspokój się.... Odetchnij... Nie myśl... I żyj z myślą, że cię zostawił.! A jednak, właśnie teraz poduszka wylądowała na ścianie. Wysłałam mu tyle wiadomości, tyle razy dzwoniłam... Odrzucał, nie odbierał, nie czytał... On cię nie chcę Violetta, zrozum. Wzięłam płytki oddech i zeszłam z łóżka. Podeszłam powoli do ściany i schyliłam się, biorąc wszystko co zdążyłam tam rzucić. Wróciłam a białą podusią oparłam o ramę łóżka. Usiadłam po turecku i otworzyłam pamiętnik na pierwszej czystej stronie. Pstryknęłam długopisem.

 " Pamiętał, jak obiecał, że będzie lepiej. Patrzyłam na jego załzawione oczy, wyrażające tęsknotę moim wyjazdem. Widziałam, że nie chciał mnie puścić. Uronił nawet łzę. Obiecał, że mnie odwiedzi, że napisze, że zadzwoni... Nie dotrzymał nawet malutkiej części tego co powiedział. Sądził, że nie będę wiedziała o jego zaręczynach.? Dlaczego żeni się z tą, co go ode mnie odsunęła.? Nienawidził ją, a teraz... kocha.? Kocha aż tak, by przysiąc jej wieczność do śmierci.? A uczucie, które czuł do mnie.? Nie liczy się.? Nie chce mnie.? Zdecydował się mnie definitywnie przekreślić.? Widocznie. Jestem piórkiem. Białym piórkiem które spadło na czarną jak sadza podłogę. Rzuca się w oczy, ale ma się go daleko gdzieś. Bo ile jest warte, przy tak rozległym terenie.? Nic. Czyli tyle co ja. "

Zamknęłam pamiętnik, patrząc przed siebie. Trzymałam go przy sercu, a po kilku sekundach odłożyłam na półkę powolnym ruchem. Usłyszałam, że ponownie drzwi od sali otwierają się. Spojrzałam tam z nadzieją, że będzie stał tam właśnie On. Niestety... nie warto marzyć. Szatyn podszedł do mnie, trzymając w ręku biały, lekarski fartuch. Miał na sobie dobrze dopasowane jeansy, czarne conversy, biały podkoszulek okalany po bokach czarną marynarką. Podwinięte mankiety odsłaniały jego markowy, srebrny zegarek na prawym nadgarstku. Usiadł obok mnie i czule musnął kciukiem mój policzek.
- Zawsze muszę widzieć jak jesteś smutna.? - westchnął lekko.
- Cześć. - odparłam.
- Cześć. - powiedział z nutką irytacji.
- Myślałam, że w twoich zadaniach jest sprowadzenie mnie do normalności. - odpowiedziałam, patrząc na brzeg łóżka.
- Moim głównym obowiązkiem jest dawanie ci empatii. I nie robię tego z przymusu, tylko chcę. - wyjaśnił.
- Daj mi bilet do Buenos Aires. - wzruszyłam ramionami. - Tym samym uczynisz mnie szczęśliwą.
- I co.? Zobaczysz jak tych dwoje zakochanych gołąbków i wszystko wróci do punktu wyjścia.? Nie po to Violetta tyle tu się namęczyłaś, żeby przez niego powtarzać znów to samo. - odparł.
- Christian ale ja go kocham. - szepnęłam.
- A gdyby on kochał tak jak ty go, to by nie klękał do niej z pierścionkiem. - odpowiedział.
- Zmusiłam go do tego... nie mógł już tyle na mnie czekać... - wymamrotałam przez łzy.
- Jak kocha to poczeka Violetta. - odparł.
- Jak kocha to nie odejdzie. - szepnęłam.
- Jak kocha to nie uderzy. - westchnął. - A przez to byś tu nie była.
- Nie musiałam od razu... - zaczęłam ale mi natychmiast przerwał.
- Violetta sama nie doprowadziłaś się do załamania psychicznego i depresji tak.? Odkąd cię uderzyłam siedziałaś w pokoju i płakałaś. Ubzdurałaś sobie związek z Zayn'em, poród Ludmiły... Sama mu też nie zaniosłaś tych zdjęć, tylko Diego to zrobił. Chcesz znowu podciąć sobie żyły.? Ale tym razem Violetta Diego cię nie uratuje. - odparł i przytulił mnie po chwili czule. - Przebierz się i chodź ze mną. Nie chcę cię tracić z każdym dniem.
- Ale gdzie.? - otarłam łzy.
- Ktoś i coś na ciebie czeka. - zauważyłam, że się uśmiechnął pod nosem.
Pierwsza myśl jaka wpadła mi od razu do głowy sprawiła, że się poderwałam szybko i podbiegłam do szafki. Wyjęłam z niej taki zestaw ( LINK ). Nie idąc do łazienki ściągnęłam z siebie piżamę i zakładając to co wybrałam. Przeczesałam kilka razy moje długie do piersi włosy, które teraz były bardziej pod blond, a ciemny brąz u nasady aż do połowy. Zmieniłam się. Nawet waga poleciała mi trochę w dół. Wypiękniałam.? Christian mówi, że bardzo. Ja sama nie wierzę mu zbytnio. Jest psychologiem, moim byłym z czasów gimnazjum, ale w takich sprawach mało wiarygodną osobą.
- Pięknie wyglądasz. - odparł z uśmiechem.
- Dziękuję, ale proszę, chodźmy już. - poprosiłam.
- Obiecuję, że tym razem się z nią nie rozstaniesz. - powiedział, na co ja szeroko się uśmiechnęłam.
Uśmiechałam się tylko wtedy, jak o niej myślałam. Dla niej tu byłam, dla niej starałam się wrócić do normalności. Budząc się i zasypiając widziałam jej cudowny uśmiech. Jego uśmiech. Leon'a uśmiech. Wiedział, że ktoś go ma. Nie zrobił nic, by mieć ją obok. Zrezygnował z niej i ze mnie. Szłam z uśmiechem przez korytarz jak nigdy. Nie uległo to uwadze pielęgniarek, które patrzyły na mnie z radością. W pewnym momencie ścisnęłam dłoń Christian'a, a on splótł nasze palce w geście " Jestem tu. " Białe ściany ustąpiły miejsca pięknej, kolorowej tapecie w kwiatki i misie. Podekscytowana aż lekko drżałam. Doszliśmy pod ostatnią salę i weszliśmy od razu. Spojrzałam na moją malutką księżniczkę leżącą na desce do przebierania. Pielęgniarka kończyła zapinanie jej śpioszków. Delikatna skóra błyszczała od oliwki, usta ssały różowy smoczek, a piąstka zaciskały się na ulubionym białym misiu. Miała na sobie kremowy sweterek i pomarańczowe śpioszki. Słysząc dźwięk zatrzasków w drzwiach obróciła główkę w naszą stronę. Wpierw na niego, potem na mnie... Momentalnie uśmiechnęła się przez smoczek i zaczęła szybko kopać nóżkami, uniemożliwiając pielęgniarce dalsze działanie. Zachichotałam słodko, patrząc na nią. Podeszłam bliżej.
- Mogę.? - spytałam z uśmiechem pielęgniarki, która spojrzała na Christiana.
- Tak, proszę. - uśmiechnęła się, gdy ten skinął głową i wyszła.
- Hej księżniczko. - szepnęłam z uśmiechem i dopięłam jej guziki śpioszków, po czym cmoknęłam w czółko, jednocześnie biorąc na ręce.
Wtuliła się mocno. Nie byłam przy niej 2 dni. Chciałam, ale nie mogłam. Christian mówił, że w ten sposób szybciej będę mogła do niej wrócić. Miał rację. Tuliłam ją najczulej jak umiałam. Moja malutka Nicol... moja najukochańsza córeczka...
- Dzisiaj wychodzisz z nią do domu. Twoje i jej rzeczy już tam są. - odezwał się Christian, patrzący na nas z uśmiechem.
- Ale... - zaczęłam, zupełnie niedowierzając.
- Wiem, że przy niej jesteś inna. Nie myślisz o tym co cię boli, nie myślisz o nim, o depresji. Chcesz być ciągle obok i wiedzieć, że jest szczęśliwa. Będę was co dzień odwiedzał ze względu formalnych. Ale nie tylko ja. - odparł z uśmiechem.
Spojrzałam na niego pytająco, ale on nie mówiąc nic wskazał, bym spojrzała za okno. Zdziwiłam się lekko, ale spełniłam jego prośbę. Podeszłam i rozsunęłam różowiutką zasłonkę. Przed szpitalem był wielki plakat na bilbordzie.

" Argentyńskie tygrysy powracają.! Oficjalny powrót drużyny w półfinałach mistrzostw o Puchar Świata.! Czy tym razem wygrają po serii porażek.? 
Mecz
Argentyna - Hiszpania
godz. 15:00
Stadion w Madrycie
ZŁĄCZAMY PIŁKARSKIE SERCA.! NA PRZÓD CHŁOPAKI.! "


Czytałam ten plakat dobre 20 razy, póki zakodowałam w głowie, co oznacza. Pokręciłam lekko głową. Argentyńskie tygrysy.... tak nazywali tylko ich.
- Christian... - zaczęłam, odwracając się do niego.
- Potrzebują cię Violet. Mają szansę na mistrzostwo. - odparł. - Ludmiła też będzie. 
- Christian.... - zaczęłam znowu.
- Nie mogę patrzeć jak bez nich ci ciężko. A Nikola na pewno chce poznać wujków, ciocię, kuzyna no i tatę. - odparł z uśmiechem.
- On jej nie chciał... - szepnęłam.
- Wierz mi, zechce jak tylko ją ujrzy. - zapewnił.
- Ile mamy czasu.? - odparłam po chwili.
- Nie zdążymy na początek meczu. Najszybciej w trakcie pierwszej połowy. - powiedział. - Idźcie do auta a ja tylko poinformuję, że idę.
- Jesteś cudowny. - musnęłam jego policzek, biorąc kluczyki i poszłam z Nikolą do auta.
Zeszłam szybko po szpitalnych schodach. Nikoli podobał się taki pośpiech. Śmiała się czasem, przez co ja też. Nie zamierzałam nawet korzystać z windy. Wybiegłam z Niki na parking, z łatwością omijając każde stojące auto. Nie wyszłam z wprawy. Bieganie na obcasach wciąż mam opanowane do perfekcji. Kliknęłam na guziczek w kluczyku, a w samochodzie obok mnie zamigały światła. Podskoczyłam, bo się przestraszyłam, a moja księżniczka zaczęła chichotać.
- Ty się śmiejesz, a ja cierpię właśnie na zawał. - zaśmiałam się i przypięłam ją do fotelika.
Usiadłam na miejscu pasażera, a kluczyki włożyłam do stacyjki. Christian chwilę po tym również dotarł. Kiedy miał ruszać zatrzymałam go i szybko pobiegłam na salę. Zabrałam moje zapisane zeszyty i wróciłam do auta, tym razem biegnąc jeszcze szybciej i o mało nie skręcając kostki na schodach. Wsiadłam, szybko oddychając i zapinając pasy. Ruszyliśmy w stronę stadionu. Nerwowo stukałam paznokciem o udo. Patrzyłam na cyfrowy zegarek przy suficie. Mecz już trwał prawie 15 minut, a my staliśmy w korkach.
- Błagam, nie teraz.... - mówiłam w myślach. - Kiedykolwiek, ale nie teraz.
Po kilkunastu długich minutach wyjechaliśmy z zatłoczonej ulicy. Christian szybko, lecz ostrożnie kierował. W prostych odcinkach licznik wskazał prawie 140. Podejrzewam, że około 5 kukułek cyknęło mu zdjęcie, do których zawsze się głupio uśmiechał. To będzie jego ostatnia taka jazda przed tym, jak mu zabiorą prawo jazdy. Wysiedliśmy, gdy pozostało jakieś 10 minut do końca pierwszej połowy. Zaparkował w pierwszym lepszym miejscu i szybkim krokiem poszłam za nim na stadion. Mieliśmy drobny kłopot z ochroną, bo myślał, że zapomniał biletów, ale na szczęście szybko nimi w nich rzucił i wziął mnie za rękę. Weszliśmy na nasz sektor i schodziliśmy po schodach. Szukałam wzrokiem mojej ulubionej blond głowy. 
- Christian, tam.! - wskazałam.
Obok Ludmi były dwa wolne miejsca, a ona z uśmiechem pokazywała jej synkowi Fede. Spojrzałam na boisko.... Nie było tylko tej osoby, którą chciałam zobaczyć. Może nie przyjechał.? Usiadłam szybko obok blondynki, patrząc na tablicę wyników. 3 minuty do końca, chłopaki przegrywali 2:0. Cholera....
- Violetta.?! - pisnęła Ludmi, patrząc na mnie z uśmiechem.
Pisnęłam i przytuliłam ją z wielkim uśmiechem na ustach, uważając na dzieci.
- Strasznie się zmieniłaś. - przyglądała mi się.
- Leon jest.? - zapytałam.
- Nie chce grać, siedzi w szatni. - westchnęła. 
- Dlaczego.? - zdziwiłam się.
- Zaparł się, że bez ciebie nie będzie nawet dotykał dziś piłki. - zachichotała.
- Beze mnie.? - odparłam z uśmiechem.
- Violetta... - zaczęła.
Przerwał jej dzwonek arbitra, który wskazywał na koniec pierwszej połowy. Widziałam złe miny chłopaków, schodzących z murawy do szatni. Federico szedł jako nowy kapitan na końcu, lekko kręcąc głową. Spojrzał na Ludmiłę, a potem w bok, na mnie. Stanął, zamurowało go a ja zachichotałam. Uśmiechnął się szeroko. 
- Christian, zaraz wracam. - dałam mu na kolana Niki, ucałowałam ją we włoski i szybko zeszłam.
Ominęłam ochronę i przeskoczyłam przez barierki na murawę, wprost w ramiona Fede. Tulił mnie z niedowierzaniem, a wszyscy robili nam zdjęcia. Komentatorzy chyba mnie rozpoznali, bo stadion huczał tryumfalnie.
- Violu... - uśmiechnął się.
- Federico potem ci wszystko wyjaśnię, ale teraz chodź. Nie pozwolę wam przegrać. - wzięłam go za rękę i pobiegłam do szatni.
Zatrzymaliśmy się dopiero u celu. Wzięłam oddech, by uspokoić organizm po takim maratonie i stanęłam w wejściu. Chłopaki siedzieli nadąsani na ławkach, a Leon z nudów zawijał bandażem dwa palce.
- Skopał wam ktoś kiedyś tyłki.? - zaśmiałam się, a oni jak oparzeni podnieśli głowy.
Leon zrobił to jako ostatni. Spojrzał na mnie z tym błyskiem szczęścia w oczach i wstał. Poczułam jak mocno wali mi serce....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz